Pink Floyd
Pink Floyd
Zespolu tego nie trzeba chyba nikomu przedstawiac. Jednak dla tych ktorzy nie znaja dokladniej dokonan tego zespolu ponizej przedstawiam krotka historie gurpy (zaczerpniete z serwisu poswieconego PF) .
Wpierw jednak moje zdanie na temat tego zespolu...Szczerze powiem, ze nie jest to muzyka z ktora spotykam sie na codzien...wole troszeczke "zwawsze" melodie...Jednak ten zespol potrafi w niesamowity sposob obracac sie we wspanialych, epickich klimatach...tworzyc takie epokowe dziela jak "Dark side of the moon" czy "The wall". Nie mozna im odmowic wielkosci i geniuszu...Koncerty PF przyciagaly miliony ludzi na calym swiecie nie tylko swoja przecudowna oprawa (kto nie widzial niech ogladnie The Pulse z Berlina...co tam sie dzieje) ale przede wszystkim genialna muzyka jaka PF nas obdarzalo przez dlugie lata...Obecnie zespol ten juz nieistnieje...
Historia grupy Pink Floyd rozpoczęła się w roku 1965, gdy trzej studenci architektury: Roger Waters, Nick Mason i Rick Wright, zdecydowali się wspólnie zagrać. Początki nie zapowiadały, że zespół ten (nazwany początkowo Sigma Six) stanie się kiedyś największą grupą w dziejach muzyki. Trójka przyjaciół występowała na studenckich imprezach po to, aby oderwać się od szarej codzienności. Spotkanie Syda Barreta zmieniło bieg historii. To on nadał zespołowi nazwę Pink Floyd Sound, którą potem skrócono do Pink Floyd. W tym okresie Barret był niekwestionowanym liderem zespołu. Zapytano go kiedyś, skąd się wzięła nazwa grupy. Barret odpowiedział, że sięgnął w domu na półkę z płytami i wybrał na chybił trafił dwie z nich. Następnie połączył bez zastanowienia imiona artystów (dwóch amerykańskich bluesmanów: Pinka Andersona i Floyda Councila) w intrygującą całość... Nie jestem pewien, czy można przyjąć takie wyjaśnienie — w końcu skąd młodzi artyści mieliby znać nagrania rzadkich, trudno dostępnych utworów Andersona i Councila? Tak na dobrą sprawę nie wiadomo więc, skąd wzięła się nazwa zespołu. Pierwszy poważniejszy koncert odbył się w słynnym londyńskim klubie Marquee, 13 marca 1966 roku. Tam wypatrzył ich Peter Jenner, który potem został managerem grupy (wraz z panem nazywającym się Andrew King). Członkowie Pink Floyd chcieli wynegocjować wyłożenie tysiąca funtów na nowy sprzęt. Udało się. Pierwszym sukcesem Jennera i Kinga było zapewnienie zespołowi regularnej działalności koncertowej. W tym czasie koncerty Pink Floyd zaczęły przeradzać się w wielkie psychodeliczne widowiska. Jednym z nich był występ w starej parowozowni — zainteresowanie nim przerosło wszelkie oczekiwania. Tak grupa Pink Floyd stała się znana. Na razie tylko w Londynie.
Następnym krokiem było podpisanie kontraktu z wytwórnią płytową. Po długich namysłach zdecydowano się na EMI. Wydano wtedy na singlu utwór Arnold Layne, który po pewnym czasie trafił na listy przebojów. Zespół mógł wejść do studia i rozpocząć pracę nad pierwszą dużą płytą. Tak powstała The Piper At The Gates of Dawn. Praca nad tym albumem była dla zespołu zupełnie nowym doświadczeniem — do tej pory grali przecież tylko koncerty. Płyta ta zapowidała późniejszy styl grupy. Grupy, która wyrosła z bluesa, a stała się psychodelicznym fenomenem... Wszystko układało się gładko. No, może nie do końca. Musiano bowiem usunąć z zespołu Syda Barreta. Człowieka, który umożliwił wydostanie się z małych, zadymionych klubów na większe estrady. Nie była to dla pozostałych członków zespołu decyzja łatwa, ale niestety konieczna. Barret był bowiem człowiekiem niezdyscyplinowanym, a na dodatek wpadł po uszy w narkotyki. Jenner i King chcieli, aby Barret pozostał. Jednak pod koniec 1967 zapadła nieodwołalna decyzja: do Pink Floyd należy zaangażować drugiego gitarzystę. Tak do zespołu tafił David Gilmour. Nikt nie wierzył wtedy, że bez Barreta będą w stanie coś osiągnąć. W szczególności Jenner i King, którzy bez wahania zrzekli się obowiązków managerów Pink Floyd i przekazali je Bryanowi Morrisowi, dotychczasowemu agentowi grupy. Próbowali zająć się solową karierą Syda. Niestety nic z niej nie wyszło. Możliwości kompozytorskie Syda z powodu narkotyków zmalały niemal do zera. Po przyjściu do grupy Glimoura wydano A Saucerful of Secrets, drugą z kolei studyjną płytę Pink Floyd.
Płytę, która potwierdziła geniusz muzyków w operowaniu nastrojem. Chociażby tytułowy utwór, który ma w sobie coś z muzyki kosmicznej, jest tego dowodem. Część kompozycji to zwykłe piosenki, jak chociażby Jugband Blues, napisany jeszcze przez Barreta. Radzę dobrze wsłuchać się w A Saucerful of Secrets. Warto. Nie można tego powiedzieć o kolejnym wydawnictwie, najsłabszej płycie Pink Floyd — More. To muzyka do ponurego filmu o perypetiach młodej Francuzki, pogrążającej się w narkotycznym nałogu. More była nagrana w bardzo krótkim czasie, była robotą na zlecenie. I jako taka jest po prostu słaba. Ummagumma. Słowa tego nie ma w żadnym słowniku świata. Co oznacza, nikt nie wie. Tak nazywa się czwarte z kolei dokonanie Pink Floyd. Płyty tej za żadne skarby świata nie można nazwać rockową. Jak nie rock, to co? Nie wiem. Ummagumma (a właściwie jego część studyjna, gdyż wydawnictwo zawiera jeszcze album koncertowy ze znanymi już utworami) jest dziwna. Nie jest dziełem zespołowym — każdą piosenkę komponował kto inny. Te przeróżne, dziwaczne kompozycje, po pierwszym przesłuchaniu wydają się być pozbawione jakiegokolwiek sensu. Tylko po pierwszym przesłuchaniu... Dla mnie to najlepsza płyta Pink Floyd tego okresu. Radzę posłuchać i nie zrażać się na początku. To naprawdę świetny album, choć Mason w 1994 twierdził, że była co najmniej nieudana. Kolejnym owocem błądzenia w ciemności, jak twierdzi Waters, był — skądinąd świetny — Atom Heart Mother. Utwór tytułowy grany był już wcześniej pod nazwą The Amazing Pudding. Instrumentalna kompozycja z aranżacją orkiestrową robi wielkie wrażenie. Osobą, która nadała utworowi kształt, był Ron Geesin, pianista, człowiek spoza Pink Floyd. Cała płyta ma właściwie charakter poematu symfonicznego. Ciekawa jest geneza tytułu. Otóż jeden z muzyków otworzył pierwszą lepszą gazetę. Widniał tam taki właśnie tytuł... Nie są ważne tytuły piosenek. Równie dobrze moglibyśmy je numerować — mówił swego czasu Wright. Atom Heart Mother zapewniła Pink Floyd status gwiazdy. Następne wydawnictwa tylko ugruntowały tę pozycję. Miejsce najlepszego zespołu wszech czasów.
Minęło trochę czasu, szefowie EMI zaczęli domagać się nowego albumu. Muzycy Pink Floyd nie mieli jednak pomysłów na nic nowego. Zaszyli się studiu Abbey Road licząc na to, że atmosfera zmobilizuje ich do pracy. Tak z drobnych szczątków powstał utwór Echoes, jeden z najgenialniejszych w historii grupy. Ta ponad dwudziestoczterominutowa kompozycja urzeka swym brzmieniem, klimatem - wszystkim. Jedno z arcydzieł grupy, punkt wyjścia do późniejszych kompozycji zespołu. Kolejnym fascynującym utworem z Meddle jest One of These Days — jeden z niewielu zagranych z wręcz hardrockową furią. Cała płyta jest dziełem, od którego warto zacząć słuchanie tego rodzaju muzyki. Rok 1972 przynióśł kolejną "szybką" płytę, Obscured by Clouds. Podobnie jak More, jest to muzyka do filmu. Równie słaba, kilkudniowa robota. Zespół pracował w tym momencie nad swym największym dziełem, Dark Side of The Moon. Obscured by Clouds powstała z odrzutów. Trzeba wspomnieć o niesamowitym koncercie, który odbył się w tym okresie. Grupa zagrała w starożytnym amfiteatrze w Pompejach. Pink Floyd w Pompejach, bo tak się nazywa rejestracja tego wydarzenia, trzeba koniecznie obejrzeć — nie ma co o nim pisać. Dark Side of The Moon to bez wątpienia nie tylko największe dzieło Pink Floyd, ale jedno z największych dokonań w historii muzyki. Jest owocem wielu miesięcy wyczerpującej pracy. Ta suita to wypowiedź na temat sensu, czy też bezsensu istnienia. Nie można pisać o znaczeniu poszczególnych utworów, wszystko bowiem tworzy jedną, spójną całość. Twierdzę tak mimo to, że np. Money stał się niemal klasycznym przebojem. W pierwszych dniach nagrań Waters zaproponował wszystkim, znajdującym się akurat w studiu Abbey Road, swego rodzaju psychozabawę. Każdy — nawet portier czy sprzątaczka — zapytany był o to, co sądzi o ciemnej stronie księżyca, o śmierci i kilku innych sprawach. Wypowiedzi te stały się inspiracją przy tworzeniu ostateczną wersji albumu. Głównym autorem tekstów, niepozbawionych wątków autobiograficznych, był Roger Waters. Podczas pracy nad płytą dał — nie po raz pierwszy zresztą — dowód swej chorobliwej ambicji, która w pełni da o sobie znać dopiero podczas realizacji The Wall. Ciemna Strona Księżyca powstawała w czasie, gdy wydawało się, że kwadrofonia zastąpi stereofonię — zdradza tajemnicę doskonałego współbrzmienia efektów i muzyki Alan Parsons, realizator dźwięku. Ta płyta to wielkie dzieło, jedno z moich ukochanych, do których powracam często i z ogromną radością.
Co ciekawe, w roku 1972 (premiera Dark Side of The Moon) krytycy nie pojęli ani jej wielkości, ani znaczenia. Płyta przyniosła zespołowi nie tylko radość (na marginesie: do dziś rozeszła się w nakładzie ponad 28 milionów egzemplarzy, a na liście bestsellerów w USA utrzymywała się do końca lat osiemdziesiątych(sic!)), ale także zwątpienie we własne możliwości. Powodzenie Dark Side Of The Moon przeszło wszelkie oczekiwania i stąd obawa muzyków, czy będą jeszcze w stanie stworzyć coś wartościowego. Długo odwlekaną sesję nagraniową zorganizowano dopiero w styczniu 1975. Presja powodzenia poprzedniego albumu była na tyle przytłaczająca, że żaden z muzyków nie miał ochoty do pracy. O dziwo, wynikiem tej twórczej niemocy była wspaniała, wręcz wybitna płyta - Wish You Were Here. Zdaniem muzyków najwspanialsza płyta Pink Floyd. Teksty utworów są wyrazem zagubienia, bezradności i pustki emocjonalnej. Teksty te, tak przygnębiające, stały się powodem irytacji niektórych słuchaczy. Jeszcze jedną ciekawostą jest fakt, że w nagraniu Have a Cigar słyszymy człowieka spoza Pink Floyd — Roya Harpera, przyjaciela Gilmoura. Roger Waters był bowiem w tym czasie niedysponowany głosowo, a Gilmour odmówił zaśpiewania piosenki, jego zdaniem zbyt osobistej. Kolejny rozdział na kartach historii Pink Floyd otwiera płyta Animals. W tym czasie rynek muzyczny zdominowała punkowa rewolta — wielu twórców z pokolenia Rogera Watersa i Dave'a Gilmoura ugięło się pod jej wpływem i zakończyło działalność artystyczną. W wypadku Pink Floyd tak się na szczęście nie stało, jednakże muzycy nie byli już tak pewni powodzenia jak dawniej. Postanowiono zwrócić uwagę mediów. W Niemczech wykonano wielki balon w kształcie świni, którego zdjęcie wykorzystano potem na okładce płyty, a sam balon na koncertach. 3 grudnia 1977 latającą świnię wypuszczono w powietrze, w celu zrobienia odpowiedniego zdjęcia. Wzbudziła wielkie zainteresowanie, podobnie jak płyta, która ma niepowtarzalny klimat. Ja na przykład uwielbiam słuchać jej w nocy... Utwory są prostsze niż poprzednio, a teksty bardzo długie i jeszcze bardziej przygnębiające niż na Wish You Were Here. Waters ubrał ludzi w skóry zwierząt, aby wytknąć wszystkie ich wady i słabostki. Kolejna wspaniała płyta... Dwa tygodnie przed wydaniem Animals grupa rozpoczęła trasę koncertową.
Megalomania Rogera Watersa dała wtedy o sobie znać w całej krasie. Blisko było do rozpadu zespołu — po zakończeniu trasy, drogi muzyków rozeszły się. David Gilmour i Richard Wright rozpoczęli pracę nad solowymi albumami. Waters intensywnie pracował wtedy nad dwoma cyklami: The Wall i The Pros and Cons of Hitch-Hiking. Gdyby nie oszustwa finansowe maklera, któremu zespół powierzył wszystkie niemal oszczędności i które postawiły muzyków na skraju bankructwa, być może Animals pozostałby ostatnią płytą Pink Floyd. Trudna sytuacja sprawiła, że podczas spotkania całej czwórki podjęto decyzję. Zespół wznawia działalność. Jednak Waters postawił sprawę jasno: to on będzie twórcą całego repertuaru. Ba, powiedział, że ma wszystko gotowe i przedstawił kolegom dwa stworzone przez siebie cykle. Wybrano The Wall ze względu na bardziej uniwersalną wymowę. W tym czasie konflikt między Rogerem Watersem a Dave'm Gilmourem przerodził się w otwartą wojnę, dlatego do produkcji płyty Waters zaangażował Boba Ezrina, który miał spory wpływ na ostateczny kształt dzieła (jego pomysłem jest między innymi wykorzystanie brzmień orkiestrowych). Stosunki między Watersem a Gilmourem stały się tak napięte, że wynajęto dwa studia nagrań, aby obaj panowie mogli pracować osobno. W pewnym momencie Waters zażądał odejścia Wrighta, jego zdaniem mało twórczego. Był to tylko kolejny objaw jego obsesji rządzenia. Tak się stało. Od tej pory Rick Wright grał już tylko jako muzyk sesyjny, potem odszedł na dobre. Powrócił dopiero w 1987. Pomimo wszystkich tych kłótni i zatargów album ukazał się w terminie wyznaczonym przez EMI. I odniósł niesłychany sukces — pomimo swej odmienności. Sukces porównywalny jedynie z Dark Side of The Moon, płyta rozeszła się w nakładzie ponad dwudziestu milionów egzemplarzy. Teksty (odsyłam do tłumaczeń) są nawet ważniejsze od muzyki. Opowiadają o człowieku — artyście, bardziej wrażliwemu niż inni i przez to nie zawsze rozumianemu. Bohater, wstrząśnięty śmiercią ojca na wojnie (wątek autobiograficzny — ojciec Watersa rzeczywiście zginął w ten sposób), załamany brakiem kontaktu z matką, sytuacją w szkole, odgradza się od społeczeństwa tytułowym Murem. Zwierza się z myśli samobójczych. Bohater stopniowo pogrąża się w otchłań szaleństwa. Wizje artysty przeradzają się w faszystowskie wiece...
Na podstawie The Wall powstały przedstawienie teatralne i film. Spektakl był największym widowiskiem w historii grupy. Wystawiono go tylko 29 razy i to wyłącznie w 4 miejscach na świecie, odpowiadających warunkom Rogera Watersa. Najważniejszym elementem spektaklu był oczywiście wysoki mur z kartonowych cegieł, wyrastający na scenie. Po histerycznym krzyku Watersa Zburzyć mur! konstrukcja z hukiem rozpadała się. Idea ekranizacji zrodziła się jeszcze przed wydaniem albumu. Z początku miał być to tylko reportaż ze spektaklu. Reżyserii podjął się, w sumie dość przypadkowo, Alan Parker, który zmienił koncepcję dzieła. Postanowił zrobić film aktorski, tyle, że dialogi zastąpił muzyką. Główną rolę — Pinka — zagrał Bob Geldof. Waters nie wyobrażał sobie co prawda, aby ktoś mógł mu odebrać tę rolę, ale okazało się, że nie ma talentu aktorskiego. Trzeba było znaleść kogoś innego. Padło właśnie na Geldofa, który swe zadanie wykonał znakomicie. O wrażeniach z filmu nie napiszę — nie będę psuł efektu. Absolutnie trzeba go zobaczyć, robi bowiem ogromne wrażenie, zapada na długo w pamięci. Ja oglądałem go kilkanaście razy, z coraz to większym entuzjazmem. Do pomysłu The Wall Waters wrócił w 1990, po zburzeniu Muru Berlińskiego. Wystawił spektakl, niestety już bez kolegów z Pink Floyd. Ich drogi rozeszły się kilka lat wcześniej, po albumie o jakże znaczącym tytule. The Final Cut. Podczas nagrywania The Final Cut dominacja Watersa stała się jeszcze bardziej znacząca, aniżeli w czasie rejestracji The Wall. Płyta, w porównaniu z poprzednimi, dość słaba (powstała z odrzutów sesji The Wall), ale z przebłyskami geniuszu. Była ostatnim dziełem spółki Waters — Gilmour — Mason. Ci trzej panowie nigdy już więcej nie spotkali się w studiu ani na estradzie. Po wydaniu The Final Cut, wszyscy muzycy zajęli się pracą nad swymi solowymi albumami. Oddajmy głos Gilmourowi: Żaden z nas nie ma ochoty pracować z pozostałą dwójką nad jakimkolwiek projektem, mówił w tym czasie. Notabene, The Pros and Cons of Hitch-Hiking Watersa oraz About Face Gilmoura są bardzo dobre. Zwłaszcza About Face, pełna nowatorskich pomysłów i barw, zasluguje na uwagę. Nie sprzedawała się jednak dobrze.
Być może wtedy, zrażony niepowodzeniem, Gilmour postanowaił rektywować Pink Floyd, na sławę którego pracował dwadzieścia latś Pomógł mu w tym — paradoksalnie — Roger Waters. Oficjalnie Pink Floyd nie został bowiem rozwiązany. Muzyków i managera Steve'a O'Roure'a łączyła wspólna firma — Pink Floyd Music Limited. O'Rourke teoretycznie mógł zmusić Watersa do udziału w sesji nagraniowej, o ile zażądałaby tego pozostała dwójka. Waters mógł uwolnić się od zobowiązań tylko zerwaniem umowy, czyli odejściem z Pink Floyd. Tak też uczynił, nie spodziewał się bowiem, że Gilmour i Mason będą w stanie bez niego reanimować zespół. Stało się jednak inaczej. Pomysł albumu narodził się wiosną 1986 w głowie Davida Gilmoura, gdy przeglądał szkice przygotowywanych niegdyś piosenek. Zaangażował Nicka Masona i Ricka Wrighta (na razie jako muzyka sesyjnego) oraz aż kilkunastu dodatkowych muzyków. Mimo odejścia Watersa na A Momentary Lapse of Reason nie brakuje klimatu, który można nazwać magią Pink Floyd... Niektórym wydawnictwo spodobało się bardzo, nielicznym mniej. Mnie płyta zachwyca. Jest w niej dużo stylu Pink Floyd znanego z Dark Side of The Moon, Wish You Were Here czy Meddle. Na wieść o wznowieniu działalności zespołu bez niego, Waters zareagował natychmiast. Sądownie próbował odzyskać prawa do nazwy Pink Floyd. Pewnego dnia wdarł się na pokład Astorii, gdzie nagrywano A Momentary Lapse of Reason i zażądał od Gilmoura sygnowania płyty swoim nazwiskiem. Oczywiście nic nie wskórał. Watersowi nie udało się zaszkodzić zespołowi. Co najwyżej stało się jasne, jak wiele wysiłku kosztowało Gilmoura reaktywowanie grupy. Także ogromne powodzenie trasy koncertowej przeczyło opiniom, że zespół bez Watersa jest nic nie wart (tak na marginesie: do dziś istnieje "obóz" zagorzałych zwolenników watersowskiego Pink Floyd, odrzucających wszystko, co zostało stworzone po jego odejściu). Zarejestrowano kilka koncertów. Tak powstał Delicate Sound of Thunder, album podsumowujący karierę zespołu i ukazujący go w świetnej formie. Po raz pierwszy od długiego czasu obyło się bez konfliktów. Ale niespodziewanie zespół zamilkł. Na kilka lat.
Odezwał się dopiero w 1994 roku płytą The Division Bell, która jeszcze bardziej niż A Momentary Lapse of Reason przypomina starsze nagrania. Gilmour zdawał sobie sprawę, że mianowanie się niekwestionowanym liderem zespołu doprowadzi do konfliktów. Dlatego nie popełnił błędu Watersa. Muzyka na The Division Bell nie powstała z gotowego materiału wymyślonego przez jednego z muzyków, ale w wyniku kilkunastotygodniowej jam-session całej trójki. Płyta powstała w atmosferze wyjątkowej harmonii, odzyskanej po latach konfliktów. Pomimo to, teksty zdominował problem niemożności porozumienia się ludzi, co symbolizuje okładka — obok tej z Animals, chyba moja ulubiona. Zespół ruszył w kolejną trasę koncertową. Zrezygnował tym razem z rockowego teatru, koncentrując się na światłach. Udokumentował ją filmem i dwupłytowym albumem PULSE. Polecam — jeszcze ciekawiej niż Delicate Sound of Thunder przedstawia dotychczasową działalność grupy. Zwłaszcza, że Gilmour sięgnął po barretowski Astronomy Domine z pierwszego longplaya. Niestety, po trasie drogi Gilmoura, Masona i Wrighta znów się rozeszły.
Wpierw jednak moje zdanie na temat tego zespolu...Szczerze powiem, ze nie jest to muzyka z ktora spotykam sie na codzien...wole troszeczke "zwawsze" melodie...Jednak ten zespol potrafi w niesamowity sposob obracac sie we wspanialych, epickich klimatach...tworzyc takie epokowe dziela jak "Dark side of the moon" czy "The wall". Nie mozna im odmowic wielkosci i geniuszu...Koncerty PF przyciagaly miliony ludzi na calym swiecie nie tylko swoja przecudowna oprawa (kto nie widzial niech ogladnie The Pulse z Berlina...co tam sie dzieje) ale przede wszystkim genialna muzyka jaka PF nas obdarzalo przez dlugie lata...Obecnie zespol ten juz nieistnieje...
Historia grupy Pink Floyd rozpoczęła się w roku 1965, gdy trzej studenci architektury: Roger Waters, Nick Mason i Rick Wright, zdecydowali się wspólnie zagrać. Początki nie zapowiadały, że zespół ten (nazwany początkowo Sigma Six) stanie się kiedyś największą grupą w dziejach muzyki. Trójka przyjaciół występowała na studenckich imprezach po to, aby oderwać się od szarej codzienności. Spotkanie Syda Barreta zmieniło bieg historii. To on nadał zespołowi nazwę Pink Floyd Sound, którą potem skrócono do Pink Floyd. W tym okresie Barret był niekwestionowanym liderem zespołu. Zapytano go kiedyś, skąd się wzięła nazwa grupy. Barret odpowiedział, że sięgnął w domu na półkę z płytami i wybrał na chybił trafił dwie z nich. Następnie połączył bez zastanowienia imiona artystów (dwóch amerykańskich bluesmanów: Pinka Andersona i Floyda Councila) w intrygującą całość... Nie jestem pewien, czy można przyjąć takie wyjaśnienie — w końcu skąd młodzi artyści mieliby znać nagrania rzadkich, trudno dostępnych utworów Andersona i Councila? Tak na dobrą sprawę nie wiadomo więc, skąd wzięła się nazwa zespołu. Pierwszy poważniejszy koncert odbył się w słynnym londyńskim klubie Marquee, 13 marca 1966 roku. Tam wypatrzył ich Peter Jenner, który potem został managerem grupy (wraz z panem nazywającym się Andrew King). Członkowie Pink Floyd chcieli wynegocjować wyłożenie tysiąca funtów na nowy sprzęt. Udało się. Pierwszym sukcesem Jennera i Kinga było zapewnienie zespołowi regularnej działalności koncertowej. W tym czasie koncerty Pink Floyd zaczęły przeradzać się w wielkie psychodeliczne widowiska. Jednym z nich był występ w starej parowozowni — zainteresowanie nim przerosło wszelkie oczekiwania. Tak grupa Pink Floyd stała się znana. Na razie tylko w Londynie.
Następnym krokiem było podpisanie kontraktu z wytwórnią płytową. Po długich namysłach zdecydowano się na EMI. Wydano wtedy na singlu utwór Arnold Layne, który po pewnym czasie trafił na listy przebojów. Zespół mógł wejść do studia i rozpocząć pracę nad pierwszą dużą płytą. Tak powstała The Piper At The Gates of Dawn. Praca nad tym albumem była dla zespołu zupełnie nowym doświadczeniem — do tej pory grali przecież tylko koncerty. Płyta ta zapowidała późniejszy styl grupy. Grupy, która wyrosła z bluesa, a stała się psychodelicznym fenomenem... Wszystko układało się gładko. No, może nie do końca. Musiano bowiem usunąć z zespołu Syda Barreta. Człowieka, który umożliwił wydostanie się z małych, zadymionych klubów na większe estrady. Nie była to dla pozostałych członków zespołu decyzja łatwa, ale niestety konieczna. Barret był bowiem człowiekiem niezdyscyplinowanym, a na dodatek wpadł po uszy w narkotyki. Jenner i King chcieli, aby Barret pozostał. Jednak pod koniec 1967 zapadła nieodwołalna decyzja: do Pink Floyd należy zaangażować drugiego gitarzystę. Tak do zespołu tafił David Gilmour. Nikt nie wierzył wtedy, że bez Barreta będą w stanie coś osiągnąć. W szczególności Jenner i King, którzy bez wahania zrzekli się obowiązków managerów Pink Floyd i przekazali je Bryanowi Morrisowi, dotychczasowemu agentowi grupy. Próbowali zająć się solową karierą Syda. Niestety nic z niej nie wyszło. Możliwości kompozytorskie Syda z powodu narkotyków zmalały niemal do zera. Po przyjściu do grupy Glimoura wydano A Saucerful of Secrets, drugą z kolei studyjną płytę Pink Floyd.
Płytę, która potwierdziła geniusz muzyków w operowaniu nastrojem. Chociażby tytułowy utwór, który ma w sobie coś z muzyki kosmicznej, jest tego dowodem. Część kompozycji to zwykłe piosenki, jak chociażby Jugband Blues, napisany jeszcze przez Barreta. Radzę dobrze wsłuchać się w A Saucerful of Secrets. Warto. Nie można tego powiedzieć o kolejnym wydawnictwie, najsłabszej płycie Pink Floyd — More. To muzyka do ponurego filmu o perypetiach młodej Francuzki, pogrążającej się w narkotycznym nałogu. More była nagrana w bardzo krótkim czasie, była robotą na zlecenie. I jako taka jest po prostu słaba. Ummagumma. Słowa tego nie ma w żadnym słowniku świata. Co oznacza, nikt nie wie. Tak nazywa się czwarte z kolei dokonanie Pink Floyd. Płyty tej za żadne skarby świata nie można nazwać rockową. Jak nie rock, to co? Nie wiem. Ummagumma (a właściwie jego część studyjna, gdyż wydawnictwo zawiera jeszcze album koncertowy ze znanymi już utworami) jest dziwna. Nie jest dziełem zespołowym — każdą piosenkę komponował kto inny. Te przeróżne, dziwaczne kompozycje, po pierwszym przesłuchaniu wydają się być pozbawione jakiegokolwiek sensu. Tylko po pierwszym przesłuchaniu... Dla mnie to najlepsza płyta Pink Floyd tego okresu. Radzę posłuchać i nie zrażać się na początku. To naprawdę świetny album, choć Mason w 1994 twierdził, że była co najmniej nieudana. Kolejnym owocem błądzenia w ciemności, jak twierdzi Waters, był — skądinąd świetny — Atom Heart Mother. Utwór tytułowy grany był już wcześniej pod nazwą The Amazing Pudding. Instrumentalna kompozycja z aranżacją orkiestrową robi wielkie wrażenie. Osobą, która nadała utworowi kształt, był Ron Geesin, pianista, człowiek spoza Pink Floyd. Cała płyta ma właściwie charakter poematu symfonicznego. Ciekawa jest geneza tytułu. Otóż jeden z muzyków otworzył pierwszą lepszą gazetę. Widniał tam taki właśnie tytuł... Nie są ważne tytuły piosenek. Równie dobrze moglibyśmy je numerować — mówił swego czasu Wright. Atom Heart Mother zapewniła Pink Floyd status gwiazdy. Następne wydawnictwa tylko ugruntowały tę pozycję. Miejsce najlepszego zespołu wszech czasów.
Minęło trochę czasu, szefowie EMI zaczęli domagać się nowego albumu. Muzycy Pink Floyd nie mieli jednak pomysłów na nic nowego. Zaszyli się studiu Abbey Road licząc na to, że atmosfera zmobilizuje ich do pracy. Tak z drobnych szczątków powstał utwór Echoes, jeden z najgenialniejszych w historii grupy. Ta ponad dwudziestoczterominutowa kompozycja urzeka swym brzmieniem, klimatem - wszystkim. Jedno z arcydzieł grupy, punkt wyjścia do późniejszych kompozycji zespołu. Kolejnym fascynującym utworem z Meddle jest One of These Days — jeden z niewielu zagranych z wręcz hardrockową furią. Cała płyta jest dziełem, od którego warto zacząć słuchanie tego rodzaju muzyki. Rok 1972 przynióśł kolejną "szybką" płytę, Obscured by Clouds. Podobnie jak More, jest to muzyka do filmu. Równie słaba, kilkudniowa robota. Zespół pracował w tym momencie nad swym największym dziełem, Dark Side of The Moon. Obscured by Clouds powstała z odrzutów. Trzeba wspomnieć o niesamowitym koncercie, który odbył się w tym okresie. Grupa zagrała w starożytnym amfiteatrze w Pompejach. Pink Floyd w Pompejach, bo tak się nazywa rejestracja tego wydarzenia, trzeba koniecznie obejrzeć — nie ma co o nim pisać. Dark Side of The Moon to bez wątpienia nie tylko największe dzieło Pink Floyd, ale jedno z największych dokonań w historii muzyki. Jest owocem wielu miesięcy wyczerpującej pracy. Ta suita to wypowiedź na temat sensu, czy też bezsensu istnienia. Nie można pisać o znaczeniu poszczególnych utworów, wszystko bowiem tworzy jedną, spójną całość. Twierdzę tak mimo to, że np. Money stał się niemal klasycznym przebojem. W pierwszych dniach nagrań Waters zaproponował wszystkim, znajdującym się akurat w studiu Abbey Road, swego rodzaju psychozabawę. Każdy — nawet portier czy sprzątaczka — zapytany był o to, co sądzi o ciemnej stronie księżyca, o śmierci i kilku innych sprawach. Wypowiedzi te stały się inspiracją przy tworzeniu ostateczną wersji albumu. Głównym autorem tekstów, niepozbawionych wątków autobiograficznych, był Roger Waters. Podczas pracy nad płytą dał — nie po raz pierwszy zresztą — dowód swej chorobliwej ambicji, która w pełni da o sobie znać dopiero podczas realizacji The Wall. Ciemna Strona Księżyca powstawała w czasie, gdy wydawało się, że kwadrofonia zastąpi stereofonię — zdradza tajemnicę doskonałego współbrzmienia efektów i muzyki Alan Parsons, realizator dźwięku. Ta płyta to wielkie dzieło, jedno z moich ukochanych, do których powracam często i z ogromną radością.
Co ciekawe, w roku 1972 (premiera Dark Side of The Moon) krytycy nie pojęli ani jej wielkości, ani znaczenia. Płyta przyniosła zespołowi nie tylko radość (na marginesie: do dziś rozeszła się w nakładzie ponad 28 milionów egzemplarzy, a na liście bestsellerów w USA utrzymywała się do końca lat osiemdziesiątych(sic!)), ale także zwątpienie we własne możliwości. Powodzenie Dark Side Of The Moon przeszło wszelkie oczekiwania i stąd obawa muzyków, czy będą jeszcze w stanie stworzyć coś wartościowego. Długo odwlekaną sesję nagraniową zorganizowano dopiero w styczniu 1975. Presja powodzenia poprzedniego albumu była na tyle przytłaczająca, że żaden z muzyków nie miał ochoty do pracy. O dziwo, wynikiem tej twórczej niemocy była wspaniała, wręcz wybitna płyta - Wish You Were Here. Zdaniem muzyków najwspanialsza płyta Pink Floyd. Teksty utworów są wyrazem zagubienia, bezradności i pustki emocjonalnej. Teksty te, tak przygnębiające, stały się powodem irytacji niektórych słuchaczy. Jeszcze jedną ciekawostą jest fakt, że w nagraniu Have a Cigar słyszymy człowieka spoza Pink Floyd — Roya Harpera, przyjaciela Gilmoura. Roger Waters był bowiem w tym czasie niedysponowany głosowo, a Gilmour odmówił zaśpiewania piosenki, jego zdaniem zbyt osobistej. Kolejny rozdział na kartach historii Pink Floyd otwiera płyta Animals. W tym czasie rynek muzyczny zdominowała punkowa rewolta — wielu twórców z pokolenia Rogera Watersa i Dave'a Gilmoura ugięło się pod jej wpływem i zakończyło działalność artystyczną. W wypadku Pink Floyd tak się na szczęście nie stało, jednakże muzycy nie byli już tak pewni powodzenia jak dawniej. Postanowiono zwrócić uwagę mediów. W Niemczech wykonano wielki balon w kształcie świni, którego zdjęcie wykorzystano potem na okładce płyty, a sam balon na koncertach. 3 grudnia 1977 latającą świnię wypuszczono w powietrze, w celu zrobienia odpowiedniego zdjęcia. Wzbudziła wielkie zainteresowanie, podobnie jak płyta, która ma niepowtarzalny klimat. Ja na przykład uwielbiam słuchać jej w nocy... Utwory są prostsze niż poprzednio, a teksty bardzo długie i jeszcze bardziej przygnębiające niż na Wish You Were Here. Waters ubrał ludzi w skóry zwierząt, aby wytknąć wszystkie ich wady i słabostki. Kolejna wspaniała płyta... Dwa tygodnie przed wydaniem Animals grupa rozpoczęła trasę koncertową.
Megalomania Rogera Watersa dała wtedy o sobie znać w całej krasie. Blisko było do rozpadu zespołu — po zakończeniu trasy, drogi muzyków rozeszły się. David Gilmour i Richard Wright rozpoczęli pracę nad solowymi albumami. Waters intensywnie pracował wtedy nad dwoma cyklami: The Wall i The Pros and Cons of Hitch-Hiking. Gdyby nie oszustwa finansowe maklera, któremu zespół powierzył wszystkie niemal oszczędności i które postawiły muzyków na skraju bankructwa, być może Animals pozostałby ostatnią płytą Pink Floyd. Trudna sytuacja sprawiła, że podczas spotkania całej czwórki podjęto decyzję. Zespół wznawia działalność. Jednak Waters postawił sprawę jasno: to on będzie twórcą całego repertuaru. Ba, powiedział, że ma wszystko gotowe i przedstawił kolegom dwa stworzone przez siebie cykle. Wybrano The Wall ze względu na bardziej uniwersalną wymowę. W tym czasie konflikt między Rogerem Watersem a Dave'm Gilmourem przerodził się w otwartą wojnę, dlatego do produkcji płyty Waters zaangażował Boba Ezrina, który miał spory wpływ na ostateczny kształt dzieła (jego pomysłem jest między innymi wykorzystanie brzmień orkiestrowych). Stosunki między Watersem a Gilmourem stały się tak napięte, że wynajęto dwa studia nagrań, aby obaj panowie mogli pracować osobno. W pewnym momencie Waters zażądał odejścia Wrighta, jego zdaniem mało twórczego. Był to tylko kolejny objaw jego obsesji rządzenia. Tak się stało. Od tej pory Rick Wright grał już tylko jako muzyk sesyjny, potem odszedł na dobre. Powrócił dopiero w 1987. Pomimo wszystkich tych kłótni i zatargów album ukazał się w terminie wyznaczonym przez EMI. I odniósł niesłychany sukces — pomimo swej odmienności. Sukces porównywalny jedynie z Dark Side of The Moon, płyta rozeszła się w nakładzie ponad dwudziestu milionów egzemplarzy. Teksty (odsyłam do tłumaczeń) są nawet ważniejsze od muzyki. Opowiadają o człowieku — artyście, bardziej wrażliwemu niż inni i przez to nie zawsze rozumianemu. Bohater, wstrząśnięty śmiercią ojca na wojnie (wątek autobiograficzny — ojciec Watersa rzeczywiście zginął w ten sposób), załamany brakiem kontaktu z matką, sytuacją w szkole, odgradza się od społeczeństwa tytułowym Murem. Zwierza się z myśli samobójczych. Bohater stopniowo pogrąża się w otchłań szaleństwa. Wizje artysty przeradzają się w faszystowskie wiece...
Na podstawie The Wall powstały przedstawienie teatralne i film. Spektakl był największym widowiskiem w historii grupy. Wystawiono go tylko 29 razy i to wyłącznie w 4 miejscach na świecie, odpowiadających warunkom Rogera Watersa. Najważniejszym elementem spektaklu był oczywiście wysoki mur z kartonowych cegieł, wyrastający na scenie. Po histerycznym krzyku Watersa Zburzyć mur! konstrukcja z hukiem rozpadała się. Idea ekranizacji zrodziła się jeszcze przed wydaniem albumu. Z początku miał być to tylko reportaż ze spektaklu. Reżyserii podjął się, w sumie dość przypadkowo, Alan Parker, który zmienił koncepcję dzieła. Postanowił zrobić film aktorski, tyle, że dialogi zastąpił muzyką. Główną rolę — Pinka — zagrał Bob Geldof. Waters nie wyobrażał sobie co prawda, aby ktoś mógł mu odebrać tę rolę, ale okazało się, że nie ma talentu aktorskiego. Trzeba było znaleść kogoś innego. Padło właśnie na Geldofa, który swe zadanie wykonał znakomicie. O wrażeniach z filmu nie napiszę — nie będę psuł efektu. Absolutnie trzeba go zobaczyć, robi bowiem ogromne wrażenie, zapada na długo w pamięci. Ja oglądałem go kilkanaście razy, z coraz to większym entuzjazmem. Do pomysłu The Wall Waters wrócił w 1990, po zburzeniu Muru Berlińskiego. Wystawił spektakl, niestety już bez kolegów z Pink Floyd. Ich drogi rozeszły się kilka lat wcześniej, po albumie o jakże znaczącym tytule. The Final Cut. Podczas nagrywania The Final Cut dominacja Watersa stała się jeszcze bardziej znacząca, aniżeli w czasie rejestracji The Wall. Płyta, w porównaniu z poprzednimi, dość słaba (powstała z odrzutów sesji The Wall), ale z przebłyskami geniuszu. Była ostatnim dziełem spółki Waters — Gilmour — Mason. Ci trzej panowie nigdy już więcej nie spotkali się w studiu ani na estradzie. Po wydaniu The Final Cut, wszyscy muzycy zajęli się pracą nad swymi solowymi albumami. Oddajmy głos Gilmourowi: Żaden z nas nie ma ochoty pracować z pozostałą dwójką nad jakimkolwiek projektem, mówił w tym czasie. Notabene, The Pros and Cons of Hitch-Hiking Watersa oraz About Face Gilmoura są bardzo dobre. Zwłaszcza About Face, pełna nowatorskich pomysłów i barw, zasluguje na uwagę. Nie sprzedawała się jednak dobrze.
Być może wtedy, zrażony niepowodzeniem, Gilmour postanowaił rektywować Pink Floyd, na sławę którego pracował dwadzieścia latś Pomógł mu w tym — paradoksalnie — Roger Waters. Oficjalnie Pink Floyd nie został bowiem rozwiązany. Muzyków i managera Steve'a O'Roure'a łączyła wspólna firma — Pink Floyd Music Limited. O'Rourke teoretycznie mógł zmusić Watersa do udziału w sesji nagraniowej, o ile zażądałaby tego pozostała dwójka. Waters mógł uwolnić się od zobowiązań tylko zerwaniem umowy, czyli odejściem z Pink Floyd. Tak też uczynił, nie spodziewał się bowiem, że Gilmour i Mason będą w stanie bez niego reanimować zespół. Stało się jednak inaczej. Pomysł albumu narodził się wiosną 1986 w głowie Davida Gilmoura, gdy przeglądał szkice przygotowywanych niegdyś piosenek. Zaangażował Nicka Masona i Ricka Wrighta (na razie jako muzyka sesyjnego) oraz aż kilkunastu dodatkowych muzyków. Mimo odejścia Watersa na A Momentary Lapse of Reason nie brakuje klimatu, który można nazwać magią Pink Floyd... Niektórym wydawnictwo spodobało się bardzo, nielicznym mniej. Mnie płyta zachwyca. Jest w niej dużo stylu Pink Floyd znanego z Dark Side of The Moon, Wish You Were Here czy Meddle. Na wieść o wznowieniu działalności zespołu bez niego, Waters zareagował natychmiast. Sądownie próbował odzyskać prawa do nazwy Pink Floyd. Pewnego dnia wdarł się na pokład Astorii, gdzie nagrywano A Momentary Lapse of Reason i zażądał od Gilmoura sygnowania płyty swoim nazwiskiem. Oczywiście nic nie wskórał. Watersowi nie udało się zaszkodzić zespołowi. Co najwyżej stało się jasne, jak wiele wysiłku kosztowało Gilmoura reaktywowanie grupy. Także ogromne powodzenie trasy koncertowej przeczyło opiniom, że zespół bez Watersa jest nic nie wart (tak na marginesie: do dziś istnieje "obóz" zagorzałych zwolenników watersowskiego Pink Floyd, odrzucających wszystko, co zostało stworzone po jego odejściu). Zarejestrowano kilka koncertów. Tak powstał Delicate Sound of Thunder, album podsumowujący karierę zespołu i ukazujący go w świetnej formie. Po raz pierwszy od długiego czasu obyło się bez konfliktów. Ale niespodziewanie zespół zamilkł. Na kilka lat.
Odezwał się dopiero w 1994 roku płytą The Division Bell, która jeszcze bardziej niż A Momentary Lapse of Reason przypomina starsze nagrania. Gilmour zdawał sobie sprawę, że mianowanie się niekwestionowanym liderem zespołu doprowadzi do konfliktów. Dlatego nie popełnił błędu Watersa. Muzyka na The Division Bell nie powstała z gotowego materiału wymyślonego przez jednego z muzyków, ale w wyniku kilkunastotygodniowej jam-session całej trójki. Płyta powstała w atmosferze wyjątkowej harmonii, odzyskanej po latach konfliktów. Pomimo to, teksty zdominował problem niemożności porozumienia się ludzi, co symbolizuje okładka — obok tej z Animals, chyba moja ulubiona. Zespół ruszył w kolejną trasę koncertową. Zrezygnował tym razem z rockowego teatru, koncentrując się na światłach. Udokumentował ją filmem i dwupłytowym albumem PULSE. Polecam — jeszcze ciekawiej niż Delicate Sound of Thunder przedstawia dotychczasową działalność grupy. Zwłaszcza, że Gilmour sięgnął po barretowski Astronomy Domine z pierwszego longplaya. Niestety, po trasie drogi Gilmoura, Masona i Wrighta znów się rozeszły.
Gold has no caste
Re: Pink Floyd
Kurcze namówiliście mnie do zapoznania się bliżej z tym zespołem. Dotychczas słyszałem tylko jakąś jedną płytkę i było to daawno temu. Teraz zaraz zapoznam sie z The Division Bell
Be yourself; everyone else is already taken.
Re: Pink Floyd
Genialny zespół,niesamowita gra Gilmoura,nie wiem czy jest gitarzysta który potrafi zagrać piekniejsze solówki do subtelnych ballad...no i bardzo dobre teksty Watersa:)
Życie nie jest sprawiedliwe i być może to dobra wiadomość dla większości z nas
Re: Pink Floyd
Chyba będę musiał zapoznać się z dyskografią taty, bo aż wstyd przyznać, ale niewiele znam kawałków Floydów...
Nie licz dni, spraw by dni się liczyły
-
- Posty: 140
- Rejestracja: śr sty 01, 2020 10:14 pm
Re: Pink Floyd
ja w temacie PF znam tylko jedną piosenkę (albo tak mi sie wydaje) - która ma clip z idącymi młotkami (sorki - nie pisze tytułu, ale nie chcę jej skaleczyć) - a piosenka wg bardzo dobra i jedna z tych nielicznych, którą chciałabym mieć na składance muzyki wszelakiej.
Sukces jest najgłośniejszym mówcą świata
Re: Pink Floyd
Another brick in the wall...az sie dziwie, ze nie znasz gdyz to hymn wszystkich uczniow....
I have noticed even people who claim everything is predestined, and that we can do nothing to change it, look before they cross the road
Read more at https://www.brainyquote.com/authors/ste ... ing-quotes
Read more at https://www.brainyquote.com/authors/ste ... ing-quotes
-
- Posty: 165
- Rejestracja: sob sty 04, 2020 10:13 am
Re: Pink Floyd
jak dzisiaj robiłam zakupy to leciała w sklepie - to chyba jedna z najczęstszych jakie grane są w radio...
Festīna lente!
Re: Pink Floyd
nie znam wielu kawałków zespołu ale z tych co mi najbardziej zapadły w pamięc to "another brick....." i moja ulubiona Pink Floydów "High hopes"-te dzwony w tle są cudne.....
Etiám sanáto vúlnĕre, cícatríx manét
Re: Pink Floyd
Zlinczujcie mnie, ale mi Another Brick In The Wall niezbyt podoba. Za to High Hopes jest cudne.
Zwycięzcy nigdy się nie poddają. Ci, którzy się poddają, nigdy nie zwyciężają.
Re: Pink Floyd
a ja Another Brick In The wall wole w wykonaniu korna..
Istnieją dwa sposoby na łatwe prześliźnięcie się przez życie: wierzyć we wszystko lub wątpić we wszystko. Oba chronią nas przed samodzielnym myśleniem
Re: Pink Floyd
a mi bardziej PF, Korn brzmi dla mnie tak, jakby koniecznie chcieli zagrać ciężej, bo tak im wypada...
Jeśli nie potrafisz latać, biegnij. Jeśli nie potrafisz biegać, chodź. Jeśli nie potrafisz chodzić, czołgaj się. Cokolwiek jednak robisz, poruszaj się do przodu.
-
- Posty: 143
- Rejestracja: czw sty 02, 2020 10:14 am
Re: Pink Floyd
Dla mnie wersja Korna jest świetna, nie starają się zagrać tego inaczej na siłe a poprostu robią to w swoim stylu. I ta solówka - świetne
A Turin Turambar Turun Ambartanen!
Re: Pink Floyd
Wstyd się przyznać, ale znam tylko 2 utwory: "Another brick in the wall" i "High hopes". Ten drugi jest moim zdaniem genialny
There are only two ways to live your life. One is as though nothing is a miracle. The other is as though everything is a miracle
Re: Pink Floyd
"High hopes" - nie znam tego, a moze tylko tak mi sie wydaje, ale zczyna mi być wstyd , więc musze sie gdzieś dowiedzieć co to za piosenka...
Śpiewaj jakby nikt nie słuchał. Kochaj jakby nikt nigdy Cię nie zranił. Tańcz jakby nikt nie patrzył. I żyj tak jakby to było niebo na ziemi
Re: Pink Floyd
PF słyszałem około dziesięciu płyt i muszę powiedzieć, że są wybitne.Chociarz fanem zespołu nie jestem to i tak uważam, że jest to zespół wszechczasów.Po za tym mają świetne teledyski. Ps: Korn świetnie przerobił ABITW.
Statek stojący w porcie jest bezpieczny, ale nie po to buduje się statki, by stały w portach
Re: Pink Floyd
Pink Floyda mam caaałą masę na kompie (ponad 10 albumów), ale słyszałem tylko parę piosenek. I podoba mi się. Ich muzyka jest ciekawa, wydaje się taka inna. Może za jakiś czas więcej przesłucham i więcej będę mogł powiedzieć.
Damnant, quod non intellĕgunt
Re: Pink Floyd
Kurcze, a ja nie w Polsce
There are only two ways to live your life. One is as though nothing is a miracle. The other is as though everything is a miracle
Re: Pink Floyd
Ja sie wychowalam na Pink Floyd. Moj ojciec ma wszystkie ich plyty. Dla mnie ten zespol ma ogromna wartosc nie tylko sentymentalna.. Jest dla mnie czyms bardzo szczegolnym.
Zwycięzcy nigdy się nie poddają. Ci, którzy się poddają, nigdy nie zwyciężają.
Re: Pink Floyd
Ja nie przepadam za PINK FLOYD. Może daltego, że kumpel całe gimnazjum o nich nawijał. Zdaję sobie spawę, że są dużą częścią historii muzyki, jednak dla mnie nic specjalego. Aczkolwiek jest jeden wyjątek... "High Hopes", które po prostu kocham.
Gold has no caste
-
- Posty: 144
- Rejestracja: śr sty 01, 2020 11:35 pm
Re: Pink Floyd
Ja jestem za młody do Pink Floyd, nie te czasy, chociaż mam ich dość sporo, ale jakoś nie zainteresowali mnie.
I have not failed. I've just found 10,000 ways that won't work
Re: Pink Floyd
Ja właśnie takie piosenki lubię najbardziej Ale większość osób które znam ( w moim wieku ) mówią, że nawet pięciominutowe utwory są dla nich strasznie długie i nudne...nie wspominając o dłuższych...
I have noticed even people who claim everything is predestined, and that we can do nothing to change it, look before they cross the road
Read more at https://www.brainyquote.com/authors/ste ... ing-quotes
Read more at https://www.brainyquote.com/authors/ste ... ing-quotes
Re: Pink Floyd
Ja również, co dowodzi, ze parę wyjatków wśród tej młodzieży się znajdzie... Lubię utwory wieloczęściowe, które podczas swojego trwania ewoluują i zmieniają się, czasem koncząc się w zupełnie inny sposób, niż się zaczęły, badź po przebyciu pewnej drogi po pięcioliniach krainy dźwięków powracają do pierwotnego motywu. A PF własnie takich utworów nam dostarcza.
It is never too late to be what you might have been
Re: Pink Floyd
Pink Floyd kojarzy mi się przede wszystkim z teledyskiem High Hopes, który nawet na mnie zrobił kolosalne wrażenie. Może to zasługa spowolnionego tempa.? Jest w nim coś hipnotyzującego. Pozostała cześc twórczości PF znam tylko połebkach (The Wall), ale czuje że czas nadrobić zaległości.
Śpiewaj jakby nikt nie słuchał. Kochaj jakby nikt nigdy Cię nie zranił. Tańcz jakby nikt nie patrzył. I żyj tak jakby to było niebo na ziemi